niedziela, 7 stycznia 2018

Trochę do tyłu 14 (15)


 W poprzednim odcinku napisałem jak to zaczęliśmy jeździć samodzielnie. Parę osób, które skomentowały tamten post nie przeczytało chyba uważnie, bądź nie wiedzieli że są to wspomnienia. W swych komentarzach pisali niesamowite rzeczy. „Ale to już było i nie wróci więcej”
 Samodzielna jazda to nie tylko czytanie z kartki trasy, to przede wszystkim udzielanie miliona odpowiedzi na nie kończące się pytania:
czy ten autobus jedzie do takiej dzielnicy?
czy ten autobus zatrzymuje się na takiej ulicy?
o której jest następny lub ostatni autobus?
gdzie, na którym przystanku mam wysiąść żeby dojść do jakiegoś sklepu?
 Tak wiele pytań na samym początku pozostawało bez odpowiedzi. Potem sytuacje się powtarzały i z czasem j.angielski był bardziej zrozumiały dla nas, to i odpowiedzi pojawiały się coraz częściej. Niestety w Coventry większość pasażerów jeżdżących autobusami miejskimi to Hindusi (mówili bardziej w j.hindu niż angielskim) i młodzi nie wykształceni Anglicy (mówili albo slangiem, albo bardzo skracali wyrazy) I dlatego tak bardzo trudno było się nauczyć j.angielskiego.
 Razem z Jackiem w chwili wolnego poszliśmy szukać szkoły, która by nas przyjęła i nauczyła angielskiego. Byliśmy chyba w 10 takich szkołach i wszędzie mówiono nam (tak rozumieliśmy) że zajęcia się już zaczęły i mamy przyjść we wrześniu, czyli za 3 miesiące. W jednej szkole i to najbliższej naszego zamieszkania pani napisała nam na kartce datę za 10 dni. Zjawiliśmy się z Jackiem w wyznaczonym terminie w tej szkole.Na początku dostaliśmy testy do zaliczeni, bo pani chciała się dowiedzieć na jakim poziomie angielskiego się znajdujemy. Testy były jak dla mnie w pewnych pytaniach do rozwiązania w innych nawet nie mogłem skapnąć o co chodzi. Po rozwiązaniu owych testów pani oznajmiła nam, że jesteśmy na 2 poziomie i możemy rozpocząć za tydzień. Zapytaliśmy czy możemy jeszcze przyprowadzić trzech naszych kolegów? Pani odpowiedziała że tak. Tak więc, za dwa dni przyszliśmy już w piątkę, a na zajezdni zaczęło być głośno o tym że jest szkoła! Coraz to któryś z chłopaków pytał czy nie można się jeszcze zapisać. Kiedy przyszliśmy razem z bliźniakami i Leszkiem, powiedzieliśmy że jest jeszcze trochę więcej chętnych do nauki angielskiego, pani poprosiła o numer tel. do naszego przełożonego. Potem okazało się że razem z Jackiem załatwiliśmy naukę języka dla wszystkich chętnych i szkoła przyszła do nas.
 Nauczyciele przychodzili do zajezdni raz w tygodniu. Nas podzielono na cztery grupy: dwie średnio-zaawansowane i dwie podstawowe.
 Tak zaczęliśmy się uczyć tego prawdziwego języka.
Pozdrowienia z zachmurzonej Wyspy

 Michał
 3 Komentarze

  1. Super! Bardzo chciałabym takiej szkoły dla moich dzieci, ale mają zmianową pracę i do koledżu nie dadzą rady chodzić. Ba, sama chętnie zrobiłabym tu kurs, mam nadzieję, że jakiś wyższy, albo i najwyższy poziom  Ale podobnie, nie mam wolnych popołudniówek, a plan bardzo, bardzo zmienny.
  2. Hi,a gdzie zdjecie Julii, Kasi , Agatki i Babci?a moje?moze tez masz, to wstaw prosze,calusy dla haremu,pas.Jola z Essen
  3. I to jest absolutna prawda. „Książkowy” język niewiele ma wspólnego z tym, co w rzeczywistości możemy usłyszeć na ulicach. Pozdrawiam serdecznie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz